[התמונה הבאה מגיעה מקישור שלא מתחיל ב https ולכן לא הוטמעה בדף כדי לשמור על https תקין:
http://wiadomosci.gazeta.pl/img/w/w.gif]
Marcin Górka 2008-06-23, ostatnia aktualizacja 2008-06-22 17:30:33.0
Podporucznik Robert Marczewski zginął w sobotę w Afganistanie. Padł ofiarą nowego rodzaju miny, która przywędrowała tu z Iraku. Wojsko nie wie, jak się przed tym zagrożeniem bronić
Do kolejnej tragedii w Afganistanie doszło około 1 w nocy w sobotę. W kierunku bazy Kushmond w prowincji Paktika jechał właśnie polski patrol z zespołu bojowego Charlie z bazy Wazi-Kwa. Żołnierze wybrali względnie bezpieczną trasę przejazdu.
Zamiast drogi, na której często talibowie zakładają miny-pułapki, Polacy jechali górami. Ale niedaleko bazy musieli zjechać na drogę. Byli właśnie w miejscu, gdzie - jak opowiadają świadkowie - trzeba przekroczyć rzekę. I właśnie tutaj trzeci w kolumnie pojazdów hummer został uderzony nowym w afgańskiej wojnie rodzajem ładunku.
Jak się dowiedzieliśmy, chodzi o ładunek EFP (ang. explosively formed projectile, czyli pocisk formowany wybuchem). Pocisk taki jest przykryty sferyczną powłoką, najczęściej z miedzi, która w momencie wybuchu zostaje z ogromną siłą wyrzucona w stronę celu.
Prof. Karol Jach z Wojskowej Akademii Technicznej wyjaśnia: - Rozgrzana do 500-600 st. C. miedź w trakcie lotu przybiera kształt ostrego pocisku. Ponieważ leci z prędkością 2 km na sekundę, jest w stanie przebić nawet dziesięciocentymetrowy pancerz. Rozgrzana miedź wpada do środka pojazdu, rozbryzgując się na masę drobnych odłamków, które sieją zniszczenie i zapalają łatwopalne elementy - mówi prof. Jach.
Pociski EFP są szczególnie niebezpieczne także dlatego, że łatwo je ukryć. Nie trzeba ich podkładać tuż przy drodze przejazdu atakowanego konwoju, ponieważ rozgrzany kawał miedzi może lecieć nawet kilkadziesiąt metrów, nie tracąc niszczycielskiej siły.
Amerykańscy wojskowi oskarżają Iran, że to on dostarczył pocisków EFP rebeliantom w Iraku. Technologia ta jest jednak znana od lat 70. David Kay, doradca CIA, który szukał w Iraku broni masowego rażenia, opowiada, że widział ogromne sterty pocisków EFP w magazynach irackiej armii.
Bomba użyta przeciwko polskiemu hummerowi była zapewne chałupniczą wersją EFP, ponieważ profesjonalny ładunek zabiłby wszystkich pasażerów auta. Żadnych szans w zderzeniu z EFP nie miałyby nawet solidnie opancerzone i ważące prawie dziesięć ton amerykańskie furgonetki używane od niedawna przez ambasadę RP w Bagdadzie. Żołnierzy przed AFP chroni tylko pancerz czołgu.
- To bardzo zła wiadomość - tak użycie EFP w Afganistanie komentuje chor. Jarosław Zych, saper, który niedawno wrócił z Afganistanu. Zych pracował w bazie Wazi-Kwa i jeździł w patrolach do Kushmondu. - Mieliśmy nadzieję, że EFP się nie pojawi, bo przed tym nie ma ucieczki.
EFP odpalany jest najczęściej drogą radiową. Wojskowi podejrzewają więc, że talibowie mogli rozpracować częstotliwość działania polskich zagłuszarek, które mają chronić nasze pojazdy przed odpaleniem w ten sposób ładunku.
Oficjalnie wiadomości o tym, że Polacy padli ofiarą ataku EFP, nikt nie potwierdza. Wiadomo, że trwa dochodzenie, które ma wyjaśnić okoliczności ataku.
W tym samym ataku rannych zostało czterech komandosów z jednostki ppor. Marczewskiego. Jechali tym samym hummerem. Amerykański śmigłowiec ratunkowy zabrał ich najpierw do szpitala w bazie Orgun, potem do Bagram. Życiu żadnego z nich nie zagraża niebezpieczeństwo.
- Są ranni, ale to jedynie otarcia i złamania. Wszyscy są przytomni, widziałem się z nimi w szpitalu w Bagram - opowiada nam mjr Jacek Popławski, rzecznik dowódcy Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie.
Ppor. Robert Marczewski miał 28 lat. Służył w 6. Batalionie Desantowo-Szturmowym w Gliwicach jako dowódca plutonu. Pochodził z Jeleniej Góry, zostawił żonę i córkę. Wyjazd do Afganistanu był jego pierwszą misją.
W sobotę wieczorem trumnę z ciałem ppor. Marczewskiego polscy i amerykańscy żołnierze pożegnali w bazie Bagram. W głównej alei bazy, znanej jako Disney Road, ustawił się szpaler kilku tysięcy żołnierzy i pracowników bazy, którzy oddali honory zmarłemu. Ciało przewieziono do amerykańskiej bazy Ramstein w Niemczech, skąd najprawdopodobniej dziś trafi do Polski.
To piąta ofiara śmiertelna w polskiej misji w Afganistanie. W ciągu ostatnich dziesięciu dni Polacy zostali tu zaatakowani już trzy razy. Za drugim razem polski patrol został ostrzelany z granatników przeciwpancernych RPG i broni maszynowej, ale nasi żołnierze odparli atak i zabili kilku napastników.
Polski MON zapewnia, że do Afganistanu jak najszybciej trafią bezpieczniejsze niż hummery pojazdy. "Nowy pojazd będzie miał pożądaną odporność balistyczną, a jego nowoczesna konstrukcja zapewni wysoką odporność na improwizowane ładunki wybuchowe" - czytamy w piśmie MON-u wystosowanym już po śmierci ppor. Marczewskiego.
Współpraca: Mariusz Zawadzki
Marcin Górka